Czytałem dużo o treningu opartym na instynkcie. Wiesz, o co chodzi – dzień nóg, a ty chcesz znowu machać klatę. Z drugiej strony słyszałem, że podstawą sukcesu w kulturystyce jest planowanie. Czy powinienem zdać się na intuicję czy dokładnie zaplanować każdy trening?
Zdanie się na instynkt jest odpowiednie tylko dla zaawansowanego kulturysty, który znakomicie czuje wszystkie mięśnie. Profesjonalista wie, w którym momencie słabsza grupa mięśniowa potrzebuje dodatkowego dopakowania. Rozumie, że musi trenować coś innego niż w rozpisce. To zupełnie coś innego niż lenistwo, strach przed bólem czy oszukiwanie samego siebie. Twe ciało może być przemęczone po poprzednim wysiłku i potrzebować dodatkowego dnia odpoczynku. To jedna sprawa, ale zupełnie czym innym jest fakt, że nie chce ci się pójść na siłownię, bo akurat masz robić nogi, a to zawsze cię boli.
Trening nie jest rzeczą naturalną. Wychodzi naprzeciw twym instynktom. Dorian Yates kiedyś powiedział: „Gdybym słuchał instynktu, to siedziałbym w pubie i rwał towarki, a nie męczył się robiąc przysiady z 200-kilogramową sztangą”. Ot i cała prawda, chociaż można by jeszcze długo o tym.
Początkujący i średnio zaawansowani nie powinni zatem próbować nawet „iść za głosem instynktu”, a zapisywać ilość serii, powtórzeń i ciężary jakie podnoszą. Taki dziennik treningowy ma też tę zaletę, że daje ci cel na każdy trening. Jest nim podniesienie większego ciężaru albo zrobienie większej ilości powtórzeń z tym samym obciążeniem. Albo jedno i drugie. To właśnie jest podstawą progresywnego treningu.